Wiem, że tytuł dość głupi, ale dokładnie tak pomyślałam, kiedy zastanowiłam się nad ostatnim treningiem, swoim ciałem i dietą.
Zaczynam się załamywać. Ostatni raz na treningu byłam we wtorek. Robiłam "posylwestrowe" wybieganie, które dla mnie wcale nie musiało być podszyte tym przydomkiem, ponieważ jak na osobę trenującą przystało w poniedziałek piłam, tańczyłam, szalałam do minimum - łącznie ze spaniem o 1 w nocy. Dziwnie nie dziwne, nie potrafię zrozumieć masowej histerii dotyczącej świętowania sylwestra, upijania się i innych wzniosłych czynów. Ja byłam zmęczona (w sobotę i niedzielę poprzedzającą sylwestra biegało mi się bardzo źle, ciężko i na wysokim tętnie), więc poszłam spać, bo celem wtorku było dla mnie NIE leczenie kaca, lecz TRENING.
Pech chciał, że jest ostatnim jaki pamiętam :( W środę poszłam do pracy.. już dziwnie kaszlałam, ale myślałam, że to paprochy i inne takie. Po pracy odebrałam swoje nowe spodnie do biegania (ooo to TEEE), są cudowne, ciepłe, z dwóch różnych materiałów, przylegające do ciała, idealne na duże mrozy! Zakochałam się jak je założyłam :) A że mam przerwę w bieganiu, to dziś w tych spodniach nawet wylądowałam w szpitalu, ale mam nadzieję, że w sobotę wyląduję w nich na biegówkach w Jakuszycach :)
No i mamy na czołówce szpital co oznacza, że z moim zdrowiem nienajlepiej. W środę wieczór miałam w planach robić trening siłowy - specjalnie na potrzeby treningów przeprowadziłam się na kilka dni na Grabiszynek... Dochodząc do drzwi mieszkania poczułam, że moje mięśnie opadają z sił, a rozsądek podpowiedział "dziś zrezygnuj".. Zrezygnowałam.. Czwartek - chyba 40 stopni gorączki, byłam nieprzytomna, mięśnie cierpiały. Piątek - mniej stopni, ale nie mogę mówić, układ oddechowy szwankuje. Sobota - wydawało mi się, że jest nieźle, chociaż wciąż nie mogłam mówić. Trzymałam pion tylko na leżąco, każde moje stanie na nogach to tracenie równowagi. Dziś w nocy - umierałam z bólu. Czułam się tak jakby po krtani drapał mi kot pazurami, a w klatkę piersiową ktoś walił młotkiem. Dlatego dziś szpital.. diagnoza? Nic mi nie jest. O_o jakie było moje zdziwienie, kiedy lekarka do której ledwo mówiłam i oddychałam z trudem stwierdziła, że NIC MI NIE JEST. Ja nie przyszłam po zwolnienie z pracy, ja przyszłam się wyleczyć! Ale co ja mogę.. z służbą zdrowia nie wygram.. Zalecenia: odpoczywać, może to trwać jeszcze 3 tygodnie, nie dostałam żadnego leku - ot, radź se sam.
Super! Radzę sobie sama. Domowe syropy, tabletki przeciwgorączkowe, łóżko i laptop.
Daję sobie czas do jutra. Jutro ostatni dzień wolny i chcę już wrócić do starego trybu! Szlag mnie trafia od tego leżenia, chcę już ćwiczyć! (chociaż wiem, że moje mięśnie niekoniecznie..)
Od razu mam tak, że przeliczam ile tracę mając taką przerwę w treningu.. W tym tygodniu na pewno nie będzie idealnie, ale od przyszłego tygodnia znowu zmieniam swój tryb życia.
Nadchodzi czas wielkich rewolucji i są szanse na to, że będę w stanie wykonywać 2 treningi dziennie. Nie mogę się doczekać, kiedy sprawdzę czy to zadziała :)
Już nawet kombinuję z obozem zimowym - bardzo mi do nich tęskno, ale sytuację mam taką, że muszę być fair zarówno dla trenera jak i pracodawcy.
Egoistycznie, życzę sama sobie zdrowia na koniec tego posta :>